Nie czułam strachu. Intuicyjnie przeczuwałam, że z jego
strony nie stanie mi się żadna poważna krzywda. Byłam pewna, że wzywając go nie
skazuję się na przejęcie kontroli. Przez tyle lat żyłam w strachu, by nagle
zostać przez niego uratowaną. Chciało mi się śmiać. Przeturlałam się na brzuch
i przeciągnęłam. Cała groza sytuacji sprzed kilkudziesięciu minut rozpłynęła
się jak lód na wiosnę. Nie byłam sama i podejrzewam, że problem z mentorem
został rozwiązany.
-Ekhem. Nie chcę ci
przeszkadzać, dziewko, ale czego się tak cieszysz? Przed chwilą durny
jashinista chciał cię zgwałcić, a ciebie to w ogóle nie rusza. – Zacisnęłam
mocno powieki, odruchowo wiedziałam, co trzeba zrobić by go przyzwać. Skupiłam
wolę i po chwili przede mną materializował się czarny kot.
Zlustrowałam go od czubka uszu do końca podwójnego ogona. Nie wydawał się już
przerażający. Wyglądał po prostu jak kot. Błyszczące futro i miękkie łapki,
wąsy i zakończony nosem pyszczek. Wszystko w normie, nie licząc bez-emocjonalnego
trzeciego oka i rozwidlonego ogona.
-Co za idotka... – Żachnął
się demon.
-Wiesz, nie spodziewałam się, że mnie uratujesz przed, no
wiesz... – Spłonęłam szkarłatem.
-I, co miałem
pozwolić by jakiś podrzędny wyznawca brudnego bożka bezcześcił moje ciało?
Chyba kpisz.
-To miło, że
się o mnie troszczysz. Zaskoczyłeś mnie.
-Troszczę? Chyba źle
interpretujesz moje motywy. Po prostu dbam o swój wizerunek. Co by powiedzieli
na dworze, gdybym dał się wyruchać, hę? – Zagrzmiał groźnie, głosem, brzmiącym,
jak z otchłani. Przeszył mnie dreszcz. Wyprostowałam się sztywno. Czyżbym
przesadziła z spoufalaniem się? W końcu Nekomata zawdzięczał, czemuś swoją
opinię. Był demonem, z opowieści wynikało, że okrutnym. A jednak czułam głęboki
spokój w jego obecności po tym, jak nie pozwolił mnie skrzywdzić Hidanowi. Coś
w naszej relacji miało się zmienić. To była zapowiedź nadciągającej rewolucji.
Przekręciłam się na kolana, pochyliłam i dotknęłam czołem
posadzki.
-Nekomato, wiem, że nasze stosunki przez te lata
przebywania w moim ciele nie były zbyt ciepłe. Jednak chciałabym cię prosić byś
został mym mentorem i nauczył korzystać ze swoich mocy. Nie chcę ginąć, ty z
resztą też nie, to dobry układ. – Przekonywałam jago, jak i siebie. Kocur
ryknął gardłowym śmiechem. Trząsł się przez dobre kilka minut, gdy nagle
zamilkł. Otoczyła go mroczna aura i jakby urósł. Pochylił się nade mną i rzekł
mocnym głosem.
-Już nie
mogłem się doczekać, aż o to poprosisz. – Uśmiechnął się tak bardzo nie
po kociemu, że zadrżałam. Widać, gdy chciał, umiał być przerażający.
-Nie ma, co tracić
czasu. Leć i zaspokój swoje przyziemne potrzeby, po czym skieruj swoją jakże
nieznośną osobę do tego pomieszczenia. Nie wyjdziesz stąd przez całą noc. Ja
oddalę się na ten czas. – I już go nie było. Zmienił się w kłębek dymu i
rozproszył.
W te pędy rzuciłam się do drzwi, by po chwili znaleźć się w
pokoju z wciąż otwartym na oścież wejściem. Nie miałam głowy do zamykania go,
gdy wcześniej opuszczałam te cztery ściany. Myśl o sytuacji z Hidanem odeszła w
niepamięć. Teraz czułam niezdrową ekscytację przed pierwszą lekcją z Nibim. Z
wrażenia ciężko było mi było rozluźnić mięśnie, jednak oddanie moczu było w tym
momencie priorytetem. Nie będę lała po kątach w czasie treningu.
Szybko, jako tako ogarnęłam się i skoczyłam do kuchni i
chwyciłam pajdę chleba z blatu. Uchiha, urzędujący właśnie w kuchni, obrzucił
mnie zgorszonym spojrzeniem. Był mi w tym momencie obojętny. Nie będę się już
musiała nikogo bać, a zwłaszcza jego. Ostentacyjnie zlałam go i popędziłam do
sali.
Gdy tylko przestąpiłam próg, Nekomata zmaterializował się
po środku pomieszczenia.
-Co tak długo,
ludzkie stworzenie? – Zignorowałam tę uwagę i czekałam na coś bardziej
znaczącego.
-Ech, no dobrze. Nie
ociągając się – demon okrążył mnie, lustrując uważnie – trzeba zacząć od podstaw. Kto cię uczył
postawy, dziewczyno?! Wyprostuj się! Tak lepiej. Teraz postaw krok. Głowa do
góry. Nie, nie tak! Idiotko, zaraz się przewrócisz. No właśnie o tym mówiłem.
Następne kilka godzin wyglądało podobnie. Nekomata wciąż
mnie strofował. Ciągle robiłam coś nie tak, choć demon po prawdzie uczył mnie
tylko chodzić i poprawnie stać. Cały czas mamrotał o tym, kto uczył mnie
podstaw i wygrażał im przekleństwami, których nie powstydziłaby się piąta
hokage. Przewracałam się co raz, nie potrafiąc utrzymać równowagi. Przez co
byłam już nieźle poobijana.
Przez kolejne trzy dni Nekomata mordował mnie, co noc.
Pokazał mi, jak powinnam stawiać krok, jak zrobić poprawny wypad podczas walki
mieczem i nie stracić równowagi. Szło mi już całkiem dobrze. Choć podobno moja
beznadziejna poza pozostawiała wiele do życzenia, ja byłam bardziej z siebie
zadowolona niż mój wybredny nauczyciel.
Myślałam, że będzie to trochę inaczej wyglądało, że usiądziemy, on poględzi
trochę o chakrze i pokaże jakieś jutsu, a tu nauka władania bronią. Zaskoczył
mnie. Bo niby skąd on miał o tym pojęcie? Przecież w tej swojej pół-duchowej
powłoce nie uniósłby nawet noża do masła. Ale Nekomata mówił, że lata spędzone
w różnych ciałach nie idą na marne. Wszystko pięknie tylko, gdzie ja znajdę
miecz? O to, niech cię głowa nie boli,
materialne stworzenie, wszystko w swoim czasie.
W organizacji panował spokój. Nikt się nie wychlał zza
progu swoich własnych czterech ścian. Hidana nie widziałam od czasu incydentu.
Mam wrażenie, że Pein wysłał go na jakąś morderczą misję, czy coś w tym stylu.
Z samym Liderem też nie miałam kontaktu przez te kilka dni. Nie wychodził z
gabinetu lub wymkną się z organizacji po kryjomu. Konan oczywiście była razem z
nim. Nie miałam pojęcia, co jest między nimi. Kim ona dla niego jest? Spędza z
nim każdą minutę, a on jej na to pozwala. Nie wrzeszczy, nie wyrzuca za drzwi,
po prostu akceptuje i jakby czerpie swoisty spokój z jej obecności. No cóż,
nieważne.
Kisame także był nie obecny. Tajna misja w kraju Rzeki,
więc nie miałam nawet, do kogo otworzyć ust podczas posiłków. Na obiadach
wymieniałam tylko krótkie powitania z Deidarą i Kakuzu i mordercze spojrzenia z
Uchihą. Sasori nigdy nie pojawił się na posiłku. Jego ciało nie potrzebowało
normalnego pożywienia, a jego chyba cieszył fakt, że nie musi z nami przebywać
w jednym pomieszczeniu.
Wisiałam właśnie półprzytomna nad wieprzowiną, którą
powinnam doprawić imbirem, a nie spać nad nią.
-Hej, Katsumi obudź się, bo wpadniesz do mięsa! – Rzucił
Deidara, wypowiadając tym samym najdłuższe zdanie, które od niego usłyszałam w
ciągu ostatnich dni.
-Hę? – Otworzyłam oczy i targnęłam się gwałtownie do tyłu
o mało, co nie przewracając się. Nie uśmiechałam się na wizję mojej głowy w
dzisiejszym objedzie.
-Co się dzieje? Przez ostatnie kilka dni jesteś półmartwa.
Dziewczyno, widziałaś się w lustrze? Wyglądasz jak zombie. – Nie do końca byłam
świadoma tego, co się dzieje dookoła. Padałam na twarz. Zdolna jedynie wydać z
siebie jakiś nieartykułowany dźwięk, oparłam głowę o szafkę i niezgrabnym ruchem
spróbowałam przyprawić prekursor dzisiejszego posiłku.
-Co ta wariatka wyprawia? Chce nas wszystkich zniszczyć?
Ile ona sypie tego imbiru? – Rzucił Uchiha, wchodząc do kuchni.
-Chyba finansowo. Przecież to marnotrawstwo, nikt tego nie
zje. – Zza Itachiego wyłonił się, jak zwykle zamaskowany Kakuzu.
-Tobie to nie zaszkodzi, Uchiha. Ciesz się, może te twoje
marne ogniste techniki nabiorą mocy.
-Marne? Pff. – Prychnął urażony.
-Odsuń się od tego. – Blondyn odepchnął mnie na bok.
Wyrwana z otępienia nastroszyłam ogon. – Daj ja to zrobię.
-Może lepiej nie dotykaj tego. Jesteś prawie, jak Mirasm z
legendy, który po wpływem dotyku zamieniał wszystko w kamień. – Rzekł złośliwie
właściciel sharingana.
-Ha he tylko, że w rękach Deidary wszystko staje się
eksplozją. – Dopowiedział Kakuzu.
-Jak jesteś taki mądry, Uchiha, to sam to zrób. – Warknął
blondyn.
Korzystając z samczego sporu, osunęłam się po ścianie i
pogrążyłam się we śnie.
Gdy miałam właśnie przeskoczyć wielką ognistą jaszczurkę,
by w końcu dopaść mroczną postać w kapturze, coś mną szarpnęło. Obraz
momentalnie zniknął, a ja otworzyłam oczy. Deidara kucał na przeciw i próbował
mnie dobudzić.
-Dziewczyno, co ty robisz po nocach? – Mruknął pod nosem.
-Trenuję. – Obwieściłam zaspanie, ziewając przy tym
potężnie. – Czy coś się stało?
-Tak. Śpisz w tym kącie już od obiadu, a obecnie mamy porę
kolacji. Nie pokręciło cię jeszcze od tej pozycji?
-Kolacji? Co?! O nie muszę się zbierać. – Zerwałam się na
równe nogi.
-Gdzie się zbierać? Zwariowałaś już do reszty? Przecież ty
ledwo stoisz na nogach. Musisz się przespać, a nie...
-Jasna cholera, przecież on mnie zabije, jak się spóźnię.
-Kto? O czym ty mówisz? – Spojrzałam na blondyna
poddenerwowana.
-Nic, nie ważne. Po prostu daj mi przejść.
-No wariatka, jak nic, ale czego można było się spodziewać
po naczyniu, które samo pchało się w łapy oprawcy. – Powiedział bardziej do
siebie niż do mnie. – Odprowadzę cię lepiej do pokoju. I tak nie mam nic lepszego
do roboty.
Kompletnie nie zwracałam uwagi na wlokącego się za mną
Deidarę. W tym momencie głowę zaprzątały
mi wizje krwawej kaźni, jaką urządzi mi Nekomata, gdy dotrę już do sali
treningowej. Tak, wyobrażam to sobie, jak swoim grobowym głosem tłumaczy, jaki
to on jest łaskawy, przyjmując mnie na nauki, a ja śmiem się spóźniać. Bo co to
nie on, przecież to sam skarb, krynica mądrości i ostoja łaskawości. A ja
plugawy twór materialnego świata nawet nie potrafię być wdzięczna.
Moja jakże produktywna rozprawa nad dalszym losem i
boskością demona Nibiego została brutalnie przerwana przez nagły zawrót głowy.
Zachwiałam się i oparłam o ścianę. Niespodziewanie doskoczył do mnie blondyn i
podał pomocną dłoń. Wycieńczona i obolała - czułam się naprawdę fatalnie. W tym
właśnie momencie spadły na mnie konsekwencje katorżniczego treningu, który
zafundował mi Nekomata. Opadłam z sił i całkowicie oparłam się na ramieniu
Deidary.
-W głowie ci się chyba pomieszało. Chciałaś iść dalej
ćwiczyć, a nawet nie zdajesz sobie sprawy z własnego stanu.- Prychną
pogardliwie na moją głupotę. – Przestań się na mnie wieszać i przebieraj
nogami. No, co ty wyprawiasz?!
-Staram się jak mogę. – Warknęłam pod nosem.
-Ech same problemy. – Nagle Deidara wykonał dziwny zwrot i
już znajdowałam się w powietrzu. Byłam zbyt słaba by oponować. Mruknęłam coś
jeszcze sama do siebie, ale nie miało to żadnego skutku.
-Dlaczego twój pokój jest w drugą stronę? Muszę cię targać
przez cały korytarz.
Po dotarciu do pokoju zostałam odstawiona z powrotem na ziemię.
Ziewnęłam przeciągle i obdarzyłam blondyna półprzytomnym spojrzeniem.
-Na, co jeszcze czekasz? Do łóżka! No już! – Chłopak
położył dłonie na biodrach i zrobił groźną minę. Chyba dobrze się bawił, bo
ledwo powstrzymywał wybuch śmiechu. Musiałam wyglądać przekomicznie.
-Dobrze mamo. – Burknęłam, ale grzecznie podeszłam do
łóżka. – Dobranoc. – Sugestywnie nadałam twardy ton głosowi. Blondyn nie
wytrzymał i zachichotał.
-Śpij dobrze. – Rzucił i wyszedł. Nie miałam siły na
analizę sytuacji. Wypompowana ze wszystkich sił przymknęłam powieki. Odpłynęłam
natychmiastowo. Jednak przed całkowitą utratą świadomości wydało mi się, że
słyszę chmurny głos, mówiący coś, co przypominało: śmiertelnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz