2/13/2016

Rozdział IX Morderczy trening.

Nie czułam strachu. Intuicyjnie przeczuwałam, że z jego strony nie stanie mi się żadna poważna krzywda. Byłam pewna, że wzywając go nie skazuję się na przejęcie kontroli. Przez tyle lat żyłam w strachu, by nagle zostać przez niego uratowaną. Chciało mi się śmiać. Przeturlałam się na brzuch i przeciągnęłam. Cała groza sytuacji sprzed kilkudziesięciu minut rozpłynęła się jak lód na wiosnę. Nie byłam sama i podejrzewam, że problem z mentorem został rozwiązany.
-Ekhem. Nie chcę ci przeszkadzać, dziewko, ale czego się tak cieszysz? Przed chwilą durny jashinista chciał cię zgwałcić, a ciebie to w ogóle nie rusza. – Zacisnęłam mocno powieki, odruchowo wiedziałam, co trzeba zrobić by go przyzwać. Skupiłam wolę i po chwili przede mną materializował się czarny kot. Zlustrowałam go od czubka uszu do końca podwójnego ogona. Nie wydawał się już przerażający. Wyglądał po prostu jak kot. Błyszczące futro i miękkie łapki, wąsy i zakończony nosem pyszczek. Wszystko w normie, nie licząc bez-emocjonalnego trzeciego oka i rozwidlonego ogona.
-Co za idotka... – Żachnął się demon.
-Wiesz, nie spodziewałam się, że mnie uratujesz przed, no wiesz... – Spłonęłam szkarłatem.
-I, co miałem pozwolić by jakiś podrzędny wyznawca brudnego bożka bezcześcił moje ciało? Chyba kpisz.
-To miło, że się o mnie troszczysz. Zaskoczyłeś mnie.
-Troszczę? Chyba źle interpretujesz moje motywy. Po prostu dbam o swój wizerunek. Co by powiedzieli na dworze, gdybym dał się wyruchać, hę? – Zagrzmiał groźnie, głosem, brzmiącym, jak z otchłani. Przeszył mnie dreszcz. Wyprostowałam się sztywno. Czyżbym przesadziła z spoufalaniem się? W końcu Nekomata zawdzięczał, czemuś swoją opinię. Był demonem, z opowieści wynikało, że okrutnym. A jednak czułam głęboki spokój w jego obecności po tym, jak nie pozwolił mnie skrzywdzić Hidanowi. Coś w naszej relacji miało się zmienić. To była zapowiedź nadciągającej rewolucji.

Przekręciłam się na kolana, pochyliłam i dotknęłam czołem posadzki.
-Nekomato, wiem, że nasze stosunki przez te lata przebywania w moim ciele nie były zbyt ciepłe. Jednak chciałabym cię prosić byś został mym mentorem i nauczył korzystać ze swoich mocy. Nie chcę ginąć, ty z resztą też nie, to dobry układ. – Przekonywałam jago, jak i siebie. Kocur ryknął gardłowym śmiechem. Trząsł się przez dobre kilka minut, gdy nagle zamilkł. Otoczyła go mroczna aura i jakby urósł. Pochylił się nade mną i rzekł mocnym głosem.
-Już nie mogłem się doczekać, aż o to poprosisz. – Uśmiechnął się tak bardzo nie po kociemu, że zadrżałam. Widać, gdy chciał, umiał być przerażający.
-Nie ma, co tracić czasu. Leć i zaspokój swoje przyziemne potrzeby, po czym skieruj swoją jakże nieznośną osobę do tego pomieszczenia. Nie wyjdziesz stąd przez całą noc. Ja oddalę się na ten czas. – I już go nie było. Zmienił się w kłębek dymu i rozproszył.

W te pędy rzuciłam się do drzwi, by po chwili znaleźć się w pokoju z wciąż otwartym na oścież wejściem. Nie miałam głowy do zamykania go, gdy wcześniej opuszczałam te cztery ściany. Myśl o sytuacji z Hidanem odeszła w niepamięć. Teraz czułam niezdrową ekscytację przed pierwszą lekcją z Nibim. Z wrażenia ciężko było mi było rozluźnić mięśnie, jednak oddanie moczu było w tym momencie priorytetem. Nie będę lała po kątach w czasie treningu.

Szybko, jako tako ogarnęłam się i skoczyłam do kuchni i chwyciłam pajdę chleba z blatu. Uchiha, urzędujący właśnie w kuchni, obrzucił mnie zgorszonym spojrzeniem. Był mi w tym momencie obojętny. Nie będę się już musiała nikogo bać, a zwłaszcza jego. Ostentacyjnie zlałam go i popędziłam do sali.

Gdy tylko przestąpiłam próg, Nekomata zmaterializował się po środku pomieszczenia.
-Co tak długo, ludzkie stworzenie? – Zignorowałam tę uwagę i czekałam na coś bardziej znaczącego.
-Ech, no dobrze. Nie ociągając się – demon okrążył mnie, lustrując uważnie – trzeba zacząć od podstaw. Kto cię uczył postawy, dziewczyno?! Wyprostuj się! Tak lepiej. Teraz postaw krok. Głowa do góry. Nie, nie tak! Idiotko, zaraz się przewrócisz. No właśnie o tym mówiłem.

Następne kilka godzin wyglądało podobnie. Nekomata wciąż mnie strofował. Ciągle robiłam coś nie tak, choć demon po prawdzie uczył mnie tylko chodzić i poprawnie stać. Cały czas mamrotał o tym, kto uczył mnie podstaw i wygrażał im przekleństwami, których nie powstydziłaby się piąta hokage. Przewracałam się co raz, nie potrafiąc utrzymać równowagi. Przez co byłam już nieźle poobijana.
Przez kolejne trzy dni Nekomata mordował mnie, co noc. Pokazał mi, jak powinnam stawiać krok, jak zrobić poprawny wypad podczas walki mieczem i nie stracić równowagi. Szło mi już całkiem dobrze. Choć podobno moja beznadziejna poza pozostawiała wiele do życzenia, ja byłam bardziej z siebie zadowolona niż mój wybredny nauczyciel. Myślałam, że będzie to trochę inaczej wyglądało, że usiądziemy, on poględzi trochę o chakrze i pokaże jakieś jutsu, a tu nauka władania bronią. Zaskoczył mnie. Bo niby skąd on miał o tym pojęcie? Przecież w tej swojej pół-duchowej powłoce nie uniósłby nawet noża do masła. Ale Nekomata mówił, że lata spędzone w różnych ciałach nie idą na marne. Wszystko pięknie tylko, gdzie ja znajdę miecz? O to, niech cię głowa nie boli, materialne stworzenie, wszystko w swoim czasie.

W organizacji panował spokój. Nikt się nie wychlał zza progu swoich własnych czterech ścian. Hidana nie widziałam od czasu incydentu. Mam wrażenie, że Pein wysłał go na jakąś morderczą misję, czy coś w tym stylu. Z samym Liderem też nie miałam kontaktu przez te kilka dni. Nie wychodził z gabinetu lub wymkną się z organizacji po kryjomu. Konan oczywiście była razem z nim. Nie miałam pojęcia, co jest między nimi. Kim ona dla niego jest? Spędza z nim każdą minutę, a on jej na to pozwala. Nie wrzeszczy, nie wyrzuca za drzwi, po prostu akceptuje i jakby czerpie swoisty spokój z jej obecności. No cóż, nieważne.

Kisame także był nie obecny. Tajna misja w kraju Rzeki, więc nie miałam nawet, do kogo otworzyć ust podczas posiłków. Na obiadach wymieniałam tylko krótkie powitania z Deidarą i Kakuzu i mordercze spojrzenia z Uchihą. Sasori nigdy nie pojawił się na posiłku. Jego ciało nie potrzebowało normalnego pożywienia, a jego chyba cieszył fakt, że nie musi z nami przebywać w jednym pomieszczeniu.

Wisiałam właśnie półprzytomna nad wieprzowiną, którą powinnam doprawić imbirem, a nie spać nad nią.
-Hej, Katsumi obudź się, bo wpadniesz do mięsa! – Rzucił Deidara, wypowiadając tym samym najdłuższe zdanie, które od niego usłyszałam w ciągu ostatnich dni.
-Hę? – Otworzyłam oczy i targnęłam się gwałtownie do tyłu o mało, co nie przewracając się. Nie uśmiechałam się na wizję mojej głowy w dzisiejszym objedzie.
-Co się dzieje? Przez ostatnie kilka dni jesteś półmartwa. Dziewczyno, widziałaś się w lustrze? Wyglądasz jak zombie. – Nie do końca byłam świadoma tego, co się dzieje dookoła. Padałam na twarz. Zdolna jedynie wydać z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk, oparłam głowę o szafkę i niezgrabnym ruchem spróbowałam przyprawić prekursor dzisiejszego posiłku.
-Co ta wariatka wyprawia? Chce nas wszystkich zniszczyć? Ile ona sypie tego imbiru? – Rzucił Uchiha, wchodząc do kuchni.
-Chyba finansowo. Przecież to marnotrawstwo, nikt tego nie zje. – Zza Itachiego wyłonił się, jak zwykle zamaskowany Kakuzu.
-Tobie to nie zaszkodzi, Uchiha. Ciesz się, może te twoje marne ogniste techniki nabiorą mocy.
-Marne? Pff. – Prychnął urażony.
-Odsuń się od tego. – Blondyn odepchnął mnie na bok. Wyrwana z otępienia nastroszyłam ogon. – Daj ja to zrobię.
-Może lepiej nie dotykaj tego. Jesteś prawie, jak Mirasm z legendy, który po wpływem dotyku zamieniał wszystko w kamień. – Rzekł złośliwie właściciel sharingana.
-Ha he tylko, że w rękach Deidary wszystko staje się eksplozją. – Dopowiedział Kakuzu.
-Jak jesteś taki mądry, Uchiha, to sam to zrób. – Warknął blondyn.

Korzystając z samczego sporu, osunęłam się po ścianie i pogrążyłam się we śnie.

Gdy miałam właśnie przeskoczyć wielką ognistą jaszczurkę, by w końcu dopaść mroczną postać w kapturze, coś mną szarpnęło. Obraz momentalnie zniknął, a ja otworzyłam oczy. Deidara kucał na przeciw i próbował mnie dobudzić.
-Dziewczyno, co ty robisz po nocach? – Mruknął pod nosem.
-Trenuję. – Obwieściłam zaspanie, ziewając przy tym potężnie. – Czy coś się stało?
-Tak. Śpisz w tym kącie już od obiadu, a obecnie mamy porę kolacji. Nie pokręciło cię jeszcze od tej pozycji?
-Kolacji? Co?! O nie muszę się zbierać. – Zerwałam się na równe nogi.
-Gdzie się zbierać? Zwariowałaś już do reszty? Przecież ty ledwo stoisz na nogach. Musisz się przespać, a nie...
-Jasna cholera, przecież on mnie zabije, jak się spóźnię.
-Kto? O czym ty mówisz? – Spojrzałam na blondyna poddenerwowana.
-Nic, nie ważne. Po prostu daj mi przejść.
-No wariatka, jak nic, ale czego można było się spodziewać po naczyniu, które samo pchało się w łapy oprawcy. – Powiedział bardziej do siebie niż do mnie. – Odprowadzę cię lepiej do pokoju. I tak nie mam nic lepszego do roboty.

Kompletnie nie zwracałam uwagi na wlokącego się za mną Deidarę.  W tym momencie głowę zaprzątały mi wizje krwawej kaźni, jaką urządzi mi Nekomata, gdy dotrę już do sali treningowej. Tak, wyobrażam to sobie, jak swoim grobowym głosem tłumaczy, jaki to on jest łaskawy, przyjmując mnie na nauki, a ja śmiem się spóźniać. Bo co to nie on, przecież to sam skarb, krynica mądrości i ostoja łaskawości. A ja plugawy twór materialnego świata nawet nie potrafię być wdzięczna.

Moja jakże produktywna rozprawa nad dalszym losem i boskością demona Nibiego została brutalnie przerwana przez nagły zawrót głowy. Zachwiałam się i oparłam o ścianę. Niespodziewanie doskoczył do mnie blondyn i podał pomocną dłoń. Wycieńczona i obolała - czułam się naprawdę fatalnie. W tym właśnie momencie spadły na mnie konsekwencje katorżniczego treningu, który zafundował mi Nekomata. Opadłam z sił i całkowicie oparłam się na ramieniu Deidary.
-W głowie ci się chyba pomieszało. Chciałaś iść dalej ćwiczyć, a nawet nie zdajesz sobie sprawy z własnego stanu.- Prychną pogardliwie na moją głupotę. – Przestań się na mnie wieszać i przebieraj nogami. No, co ty wyprawiasz?!
-Staram się jak mogę. – Warknęłam pod nosem.
-Ech same problemy. – Nagle Deidara wykonał dziwny zwrot i już znajdowałam się w powietrzu. Byłam zbyt słaba by oponować. Mruknęłam coś jeszcze sama do siebie, ale nie miało to żadnego skutku.
-Dlaczego twój pokój jest w drugą stronę? Muszę cię targać przez cały korytarz.

Po dotarciu do pokoju zostałam odstawiona z powrotem na ziemię. Ziewnęłam przeciągle i obdarzyłam blondyna półprzytomnym spojrzeniem.
-Na, co jeszcze czekasz? Do łóżka! No już! – Chłopak położył dłonie na biodrach i zrobił groźną minę. Chyba dobrze się bawił, bo ledwo powstrzymywał wybuch śmiechu. Musiałam wyglądać przekomicznie.
-Dobrze mamo. – Burknęłam, ale grzecznie podeszłam do łóżka. – Dobranoc. – Sugestywnie nadałam twardy ton głosowi. Blondyn nie wytrzymał i zachichotał.

-Śpij dobrze. – Rzucił i wyszedł. Nie miałam siły na analizę sytuacji. Wypompowana ze wszystkich sił przymknęłam powieki. Odpłynęłam natychmiastowo. Jednak przed całkowitą utratą świadomości wydało mi się, że słyszę chmurny głos, mówiący coś, co przypominało: śmiertelnicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Tyler