Kuchnię wypełniał łagodny zapach przypraw. Znad naczynia
unosiła się aromatyczna para, dająca znać o temperaturze zawartości. Krzątałam
się przy obiedzie. Podsmażałam makaron i siekałam warzywa. Szło mi całkiem
nieźle. Mieszkałam przez całe życie sama i musiałam posiąść taką umiejętność,
jak gotowanie. Nie było to wcale takie trudne, jakby mogło się wydawać. Na
początku przepisy ułatwiały mi życie i z radością umilałam sobie monotonne dni.
Jednak potem zaczęłam eksperymentować, udało mi się dojść do etapu, w którym
ulepszam potrawy odrobiną przypraw lub dodaję tajemniczy składnik, a wciąż da
się to zjeść.
Zachichotałam, nucąc pod nosem. Byłam w przednim humorze.
Pogodziłam się z tą anormalną sytuacją. Nic nie mogłam poradzić na to, że
pragnienie życia tli się we mnie jak w smoczym brzuchu. Łatwo przystosowywałam
się i zbyt szybko przywiązywałam. Gdy złapałam falę, płynęłam, a nawet
próbowałam ją prześcignąć.
Znaczące chrząknięcie wyrwało mnie z transu. Odwróciłam się
by napotkać wesoły wzrok Kisame. Niebieski przyglądał mi się z rozbawieniem.
Lubiłam go. Był chyba najsympatyczniejszą osobą, którą spotkałam. Czy to
dziwne, że właśnie przestępca stał się moim pierwszym przyjacielem? Tak,
przyjacielem, bo w ten sposób go odbierałam.
-Oho widzę, że ktoś tu dostał pierwszą misję. – Prychnęłam,
choć zaraz uśmiechnęłam się przekornie.
-I wywiązuje się z niej pierwszorzędnie.
-Czuję właśnie. – Pociągną nosem. – Zapach zdążył wypełnić
już całą organizację. Jak nic zaraz zleci się cała banda oprychów.
-Ładne masz zdanie o kolegach.
-Sama prawda. – Przewróciłam oczami.
-Ty mi lepiej pomóż talerze rozkładać. Albo weź się za
sztućce, one, chociaż nie mogą się stłuc.
-Czyżbyś wytykała mi niezgrabność i niezdarność?
-Nie, gdzieżbym śmiała. Po twoich ruchach a’la
primabalerina? –Zachichotałam.
-Nie widziałaś, jak tańczę z Samehadą. Chcesz przekonać
się, jaki ze mnie wprawny tancerz? – Nachylił się, ukazując rekinie zęby.
Zadrżałam.
-To groźba czy propozycja? – Rykną gardłowym śmiechem.
-Już nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł się z tobą zmierzyć.
Do kuchni wszedł ten podejrzanie znajomy blondyn – Deidara.
-Jak smakowicie pachnie? Kto dziś gotuje? – Obrócił się w
naszą, moją i Kisame, stronę i obrzucił mnie suchym spojrzeniem. – A to ty? –
Nie było to najmilsze stwierdzenie faktu, z jakim miałam do czynienia, jednak
wzruszyłam tylko ramionami. Nie czułam się pewnie w jego towarzystwie. To ja za
nim przylazłam i pewnie na pykałam mu nieco biedy z tego tytułu. Nie bardzo
wiedziałam, jak mam się teraz zachowywać w stosunku do niego. Widać było, że
czegoś od niego chcę, ale jak tu zacząć.
-Hej Katsumi, trzeba się sprężać. Zaraz wpadnie tu reszta
wygłodniałych facetów i chyba nie chcesz wiedzieć, jak zachowają się zawiedzeni
tym, że zapach był tylko podpuchą.
-Już, już. – Chwyciłam talerze i energicznym ruchem
rozstawiałam je na długim stole.
Kisame miał rację. Po kilku minutach kuchnio-jadalnia była
już pełna. Jednak Akatsuki nie było w pełnym składzie. Nigdzie nie dostrzegłam
Lidera, ani tej byłej jedynej dziewczyny. To samo z Akasuną. Nie wiedziałam czy
kogoś jeszcze brakuje. Znałam prawie wszystkich, no przynajmniej kojarzyłam.
Wszystkich prócz mężczyzny w masce, którą właśnie zsuwał z ust. Zaciekawiło
mnie to. Co skrywał? Pełna napięcia zastygłam, będąc w pół kroku od krzesła.
-Katsumi, siadasz? – Kisame odsuną krzesło obok siebie, by
mnie zachęcić.
-A tak jasne. – Nim poprzednio zamaskowany zdołał pochylić
się nad talerzem i osłonić się kurtyną ciemnych włosów, dostrzegłam bliznę
rozchodzącą się od krańców ust poprzez policzki, aż do uszu. Zadrżałam. Wyglądał
niepokojąco. Białka oczu miał zaczerwienione, a pozbawione źrenic oczy,
szmaragdowo zielone. Biła od niego aura grozy i doświadczenie w tym, co robi.
Kisame widząc, że przypatruję się niepoznanemu jeszcze
osobnikowi, zamiast jeść szepną.
-To jest Kakuzu. Najstarszy z nas. Jeśli masz coś do
zszycia, czy to płaszcz czy brzuch, zrobi to bezbłędnie, jednak za odpowiednią
opłatą. – Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, mówiące by nie analizował każdego
mojego ruchu i jak będę chciał to zapytam. Wzruszył tylko ramionami i
kontynuował posiłek.
Obiad minął raczej w ciszy, nie licząc kwestii typu: podaj
mi sól. Wydawało mi się, że będzie tu bardziej gwarno. Że członkowie będą
rozmawiali między sobą, a tu najwyraźniej nikt nie garną się do pogawędki.
Jakby byli sobie obcy, jakby obecność każdego z nich, nie była tu mile
widziana. Gdy wszyscy opuścili kuchnię, zabrałam się za sprzątanie talerzy i
sztućców.
Myjąc naczynia, znów podśpiewywałam pod nosem dla umilenia
czasu. Nawet nie zauważyłam, że ktoś podszedł mnie od tyłu. W chwili, gdy
poczułam delikatne chuchnięcie na karku, wzdrygnęłam się gwałtownie i cała
spięłam.
-Pięknie pachniesz, Kotku. – Niski wibrujący głos wymruczał
mi do ucha. Oblał mnie zimny pot. Miałam wrażenie, że zawartość żołądka
podchodzi mi do gardła.
-Obiad był pyszny, jednak ja mam ochotę na coś innego. Chcesz poznać ścieżkę mojego pana, Jashina? –
Gwałtownie obróciłam się i spojrzałam w oczy napastnika. Jego fiołkowe spojrzenie pełne było dzikości. Białowłosy oblizał się znacząco. Widać pławił się w moim
przerażeniu.
-Nie denerwuj się Kocie, będzie fajnie, obiecuję ci to.
– Jedną rękę położył na blacie szafki, obok której stałam, drugą oparł po drugiej stronie, zamykając mi drogę ucieczki.
-Jesteś taka sztywna. – Z moich
mokrych dłoni wysuną się talerz, który właśnie szorowałam. Dźwięk towarzyszący
spotkaniu szkła z podłogą trochę mnie otrzeźwił. Nie będąc pewna swojego głosu,
nawet się nie odezwałam. Szybkim ruchem drapnęłam Hidana w policzek. Strużki
krwi popłynęły wartko po jego twarzy. Najwyraźniej zaskoczyła go taka reakcja.
Warkną groźnie i złapał się za puchnący policzek, dając mi tym samym drogę
ucieczki.
Nie myślałam, rzuciłam się ku wyjściu na korytarz. On jednak nie
dawał za wygraną bo, po chwili osłupienia ruszył w pogoń. Dopadłam pierwszych
lepszy drzwi i wpadłam do czyjegoś pokoju. Na parapecie siedział zaczytany
Uchiha. Obdarzył mnie wyjątkowo „przyjaznym” spojrzeniem.
-Wynocha stąd! – Oszczędził mi morałów, że nawet nie
zapukałam, ani nie zapytał, czego chcę, walną prosto z mostu: wynocha.
Dlaczego? I tak nie miałam nawet szansy na tłumaczenia. Może bym coś wskórała,
a może nie, ale na pewno zyskałabym nieco czasu. Już za pierwszym razem, jak go
ujrzałam wiedziałam, że go nie lubię. Parszywy koleś. Bez zbędnych słów, jak
wpadłam, tak wypadłam.
Hidana nie było w zasięgu wzroku. Kolejne drzwi po lewo
naznaczone były krwawym śladem. Usłyszałam zza nich paskudne sarknięcie. W akcie
paniki wpadłam do kolejnego pokoju bez żadnego uprzedzenia.
Był pusty. Przerażona skuliłam się przy łóżku i wsadziłam
głowę między nogi. Niekontrolowane łzy wywołane strachem płynęły po
zaróżowionych od biegu policzkach. Spazmy szlochu wstrząsały mną raz po raz. Co
teraz? Przecież nie wiem, kto rezyduje w tym pokoju. A jeśli należy on do
Sasoriego? Ten na pewno mnie zabije, jak mnie zobaczy. Ukradkiem poprzez łzy zaczęłam oględziny. Skotłowana pościel na łóżku, na podłodze kilka papierów i
mnóstwo figurek z białej gliny. To musiał być pokój Deidary.
Nagle usłyszałam ciche kliknięcie zamka i to nie od strony
korytarza, a od łazienki. W drzwiach stanął półnagi blondyn, ociekający wodą.
Przed kompletną nagością chronił go jedynie ręcznik przepasany wokół bioder.
Spłonęłam rumieńcem.
-Przepraszam, ja... ja nie wiedziałam. – Zerwałam się i
wybiegłam zażenowana. Nie dając zdziwionemu chłopakowi dojść do głosu.
W tym momencie zza sąsiednich drzwi wyjrzał paskudnie
uśmiechnięty jashinista.
-Tu jesteś Kocie. Już mi nie uciekniesz. – Zaczął się
niebezpiecznie zbliżać. Przerażona cofałam się na oślep. Rozedrganą dłonią
natrafiłam na klamkę i nacisnęłam ją. Pod wpływem otwierających się drzwi
wpadłam do środka i wylądowałam tyłkiem na podłodze. To już po mnie. Nerwowo
sprawdziłam, gdzie jestem. Mój pokój.
Hidan pochylił się nade mną. Jak rak
rzuciłam się do tyłu, co sprawiło, że znalazłam się przy łóżku.
-No widzisz, sama pchasz się do łóżka. Przestań się tak
spinać. – Dłonie Hidana dotknęły mojej skóry. Skuliłam się. Nie potrafiłam
wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Zacisnęłam szczękę tak mocno, że miałam
wrażenie pękających zębów. Szarpnęłam się. Jednak jago to nie zniechęcało.
Unieruchomił mi ręce jedną dłonią, gdy druga zaczęła wędrówkę po moim udzie.
-Ćśśś... Spokojnie Kotku. Będziesz idealną ofiarą dla mojego boga. –
Mruczał prosto do mojego ucha. To koszmar, prawda? Nie miałam z nim szans. Był
większy, silniejszy. Nawet mój krzyk na nic by się nie zdał.
Byłam sama. Jak
zwykle pozostawiona tylko o własnych siłach. Przytłoczyła mnie cała ta beznadzieja
sytuacji. Głupia, ty nigdy nie jesteś
sama.
Poczułam, jak coś przejmuje nade mną kontrolę. Ciało
rozluźniło się, a wewnątrz rozgorzał ogień. Ogromna ilość czakry próbowała
wydostać się na zewnątrz. Nie pamiętam takiego uczucia, aż zaparło mi dech.
Nagle energia gromadzona w środku wybuchła z całym impetem, odrzucając Hidana
na drugi koniec niedużego pokoju. Mężczyzna wstał i otarł krew gromadzącą się w
kąciku ust.
-Co jest kur...? Ty pieprzony... – Poruszałam się
bezwolnie, choć moja świadomość pozostawała na swoim miejscu. Doskoczyłam, a
raczej moje ciało doskoczyło do Hidana. Ręka wykonała błyskawiczny zamach, przy
okazji wydłużając pazury. Białowłosy odepchnięty od ściany, chciał odparować
cios, jednak jego ramię niespodziewanie odłączyło się od ciała. Kończyna z
głośnym hukiem wyleciała przez otwarte drzwi.
Zalane czerwienią oczy, dziko wpatrywały się w Hidana.
-Nigdy więcej nie
próbuj dotknąć mojego naczynia. – Z gardła wydobył się grobowy niski głos,
zupełnie niepasujący do mojej postury. Zalała mnie fala słabości. Czułam, że
obecność demona ulatuje, jak coś się we mnie wypala.
Opadłam bezwładnie na kolana.
Zza drzwi wyłoniła się ciemna postać. No nie do końca
ciemna. Prócz rudych włosów. Lider bezceremonialnie wszedł do mojego pokoju.
Zlustrował całą sytuację i rzucił mordercze spojrzenie.
-Co ja mówiłem o dotykaniu jej? – Rudy warknął lodowato.
-Co się do cholery dzieje? Czemu ona ma w sobie demona, a
ty nic nie powiedziałeś? – Krzyknął zszokowany Hidan. Lider uśmiechnął się bezczelnie
pod nosem.
-Nie zauważyłeś od razu? Och to bardzo mi przykro. Co nie
zmienia faktu, że sprzeciwiłeś mi się. Kara cię nie ominie. Nawet nie otwieraj
tej swojej parszywej gęby. Nie mam zamiaru tłumaczyć się z mojego postępowania,
w szczególności tobie. Wstawaj, nie mam całego dnia! – Białowłosy poderwał się
z ziemi, już trochę otrzeźwiony.
Pain obrzucił mnie tylko beznamiętnym spojrzeniem i
wyszedł, a tuż za nim udał się białowłosy. Zostałam sama w pokoju. Po chwili
podniosłam się, nie miałam zamiaru zostawać w tym pomieszczeniu. Po prostu
czułam się tam źle. Sztywnym krokiem postąpiłam w kierunku sali treningowej.
Gdy znalazłam się już w pustym przestronnym pomieszczeniu
pozwoliłam sobie na głębszy oddech. Czułam, że się duszę. To wszystko zbyt mnie
przytłoczyło. Krzyknęłam głośno i przeciągle. Po tym jak efektownie
wyładowałam napięcie, ciężko klapnęłam na podłogę. Ułożyłam się i przymknęłam
oczy. Przez głowę przemknęłam mi nutka zadowolenia.
-Dziękuję, Nekomato.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz