3/05/2018

Rozdział XV Łowca głów cz. I

1 komentarz:
Zrezygnowana powlokłam się do kuchni. Była czwarta nad ranem, a ja nie mogłam spać. Całą noc dręczyły mnie dziwne, pełne jaskrawych kolorów sny. Wszystko było bardzo niezrozumiałe i momentami tonęło w czerwieni.  Miałam wrażenie, że brakuje mi powietrza. Zaczynałam się dusić. Rozpaczliwie walczyłam o kolejną dawkę tlenu. Co raz pojawiały  się ogniki, tańczyły wokół mnie, czasami przysiadając na rękach i tułowiu. Bałam się, że mnie poparzą. Starałam się odsunąć od światełek, unikałam ich, ale one wciąż wracały. Nie chciały dać mi spokoju. Gdy jeden z płomyków zetknął się z moją skórą, zadrżałam. Wcale nie był gorący, jak się spodziewałam. Wręcz przeciwnie. Wraz z jego dotykiem przeszył mnie chłód. Abstrakcyjna mara sprawiła, że przebudziłam się zlana potem i bardzo zmęczona. Gdy tylko przymykałam oczy, pod powiekami grały różne odcienie czerwieni. Nie mogłam już tego znieść.
  Nie spodziewałam się spotkać kogokolwiek w kuchni o tej porze. Nikt nie miał powodu, by przebywać tam o tak wczesnej godzinie. Zaskoczyłam się, widząc Sasoriego. Akasuna zawzięcie przeszukiwał kuchenne szuflady. Słysząc, że wchodzę, podniósł głowę.   
-Dzień dobry. - Mruknęłam apatycznie. Chłopak wyprostował się i rzucił mi pełne wyższości spojrzenie. Trzymając znalezisko w dłoni, wyszedł z pomieszczenia, nie racząc mnie ani słowem. Nie obeszło mnie to. Wolałam zająć się robieniem herbaty, niż przejmować się zachowaniem Sasoriego.
  Od zakończenia naszej misji minęły dwa dni. Po powrocie okazało się, że Lider wybył gdzieś z organizacji. Nie musieliśmy więc jeszcze składać raportu z zadania. Obawiałam się spotkania z Painem. Gdyby dowiedział się o próbie ucieczki… Wolałam nawet sobie tego nie wyobrażać. Podczas tego czasu udało mi się nawiązać nić przyjaźni z Deidarą. Blondyn był zachwycony naszym łączonym jutsu i już planował udoskonalenie techniki. Zaproponował mi nawet wspólny trening. Jednak nie odważyłam się jeszcze skorzystać z propozycji. Na razie ćwiczyłam sama. I to dosłownie. Wcześniej mogłam liczyć na pomoc i wskazówki Nekomaty, ale demon nie odzywał się. Trochę mnie to martwiło. Dziwne, że w tak krótkim czasie, tak się do niego przyzwyczaiłam. Nawet mimo wcześniejszego strachu i niechęci. Teraz każda próba kontaktu z Nekomatą, kończyła się głuchą pustką. Obraził się? Czy to możliwe, że był na mnie zły?
  Gorąca herbata trochę mnie rozruszała. Starałam się nie wracać myślami do scen ze snu. To było tylko nic nieznaczące rojenie. Nie ma, co tego roztrząsać. Całkowicie obudzona ruszyłam na salę treningową. Nic innego nie miałam do roboty, a na doskonalenie się zawsze był dobry czas.
  Szybkim gestem przywołałam moje szklane ostrze. Bardzo je lubiłam. Trzymając katanę w dłoni czułam się niezwykle naturalnie. Jakbym się z nią urodziła. Skierowałam się w stronę już nieźle nadszarpniętego manekina. Wzięłam głęboki oddech i rozpoczęłam walkę z kukłą. Przeciwnik nie był zbyt ruchliwy, ale dawał możliwość wypróbowania nowych ciosów i dopracowywania ich. Po chwili wyprowadzania zawiłych cięć, zaczęłam nieskładnie okładać mieczem drewnianą figurę. Musiałam odreagować noc. Potrzebowałam zmęczenia fizycznego.  
  Straciłam poczucie czasu. Nie miałam pojęcia, ile tak trenowałam. Nie zwracałam uwagi na zmęczenie, ważne były tylko zadawane ciosy. One wypełniały w tej chwili cały mój świat.
-W końcu cię znalazłem! - Zdyszany Deidara stał w progu sali.
-Och. - Odwróciłam się zaskoczona w kierunku blondyna. Wybił mnie z rytmu i przez ułamek sekundy nie wiedziałam, co się dzieje. - Czy coś się stało?
-Lider wrócił. - Musiał biegać po organizacji w poszukiwaniu mnie, zdradzał go ciężki oddech. - Mamy zdać raport z misji.
-A gdzie Sasori? - Szybkim ruchem odwołałam katanę i już szliśmy w stronę gabinetu Paina.
-Nie ma go. Chyba dostał kolejne zadanie. Albo załatwia jakieś prywatne sprawy. - Nie ukrywam, że nie było mi przykro z tego powodu. Marionetkarz wzbudzał we mnie niepokój i nie lubiłam tych jego spojrzeń. No i zostawała jeszcze kwestia nasze małej tajemnicy.
  Relacja z misji była zwięzła, żadnych ubarwień ani smaczków. Same suche fakty. Lider nie podnosił na nas wzroku, zbyt zajęty dokumentami. Za to ja obserwowałam go uważnie. Widziałam, jak czasami na jedno uderzenie serca przemykał po jego twarzy grymas, przypominający uśmiech tryumfu. Pain wiedział. Zdawał sobie sprawę z próby ucieczki. Jestem pewna, że Sasori dochował obietnicy. Lider nic nie powiedział. Nic nie zrobił. Nie ukarał mnie. Jak bóg ukradkiem oglądający ludzi zza zasłony, po cichu liczący ich grzeszki, czekając na odpowiedni moment.
-Masz kolejną misję. - Szare oczy z Rinneganem spoczęły na mnie. - Wyruszycie pewnie wieczorem. Tym razem zadanie wykonasz z Kakuzu i Hidanem.
-Co?! - Krzyk zszokowanego artysty wyraźnie zirytował Paina, który rozmasował sobie czoło. Zauważyłam, że rudy nie przepada za hałasem. - Chyba nie mówisz poważnie? Oni ją zabiją!
  Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Słowa Lidera wydały mi się śmieszne.
-Cisza! Nic takiego nie będzie miało miejsca. Ta dwójka zna swoje obowiązki.
-Dobrze wiesz, jak kończyli poprzedni partnerzy Kakuzu. Gdyby nie to, że Hidan jest nieśmiertelny… A ten pieprznięty jashinista nie jest lepszy!
-Powiedziałem, że z nimi pójdzie i to jest moje ostatnie słowo. - Ton głosu Lidera zmusił Deidarę do kapitulacji. - Masz się z nimi jakoś dogadać. Kakuzu wyjaśni ci szczegóły misji po drodze. A teraz wynoście się stąd, mam dużo pracy.
  Po wyjściu z gabinetu Deidara wciąż był wzburzony.
-To jest koszmarny pomysł. Co on sobie w ogóle myśli? Rzuca cię na pożarcie i nic sobie z tego nie robi. - Czasami miałam wrażenie, że blondyn za bardzo ulegał emocjom. Był równie wybuchowy i nieprzewidywalny, co jego sztuka. Rozumiem jego obawy, ale to chyba ja powinnam być bardziej przejęta. Tymczasem zachowałam przynajmniej względny spokój. Położyłam mu dłoń na ramieniu, by wybić go choć trochę z tego samonapędzającego się błędnego koła.
-Spokojnie. Pain powiedział, że włos z głowy mi nie spadnie. - Starałam się uśmiechnąć się krzepiąco, ale on tylko prychnął na moją głupotę.
-Lider powiedział tylko, że cię nie zabiją.
***
-Hej dziewczyno, gdzie tak pędzisz?
-O Kisame! Przygotowuję się do kolejnej misji. - Naprędce pakowałam świeże bandaże do torby.
-Lider cię nie oszczędza. - Hoshigaki uśmiechnął się pokrzepiająco. - Znów wybierasz się z Deidarą i Sasorim?
-Nie tym razem. - Mój rozmówca zrobił dziwną minę, wyrażającą jakby ciekawość połączoną z lekkim zdumieniem. - Idę z Kakuzu i Hidanem. - Ledwo to z siebie wykrztusiłam. Sama wciąż nie mogłam w to uwierzyć.
-Ho ho w takim razie Lider musi  bardzo w ciebie wierzyć. Bo nie sądzę żeby zbytnio ufał duetowi-zombie.
-Nie rozumiem.
-Kakuzu nie raz już wywinął numer w stylu: mój partner nie uchylił się w odpowiednim momencie. A Hidan… to Hidan. On i jego pochrzaniona religia.
-Tak, pocieszaj mnie dalej. - Wspaniale się zapowiada, nie ma co. Słowa Kisame już bardziej nie mogły mnie zdołować.
-No co ty, Mała? Poradzisz sobie. - Niebieskoskóry shinobi puścił mi oko. - A jak coś to twój demon ci pomoże, wydaje się być przydatną bestią.
  I tu był problem. Nekomata wciąż mnie olewał. Ilekroć bym go nie wołała, prosiła czy co tam jeszcze, on milczał. Myślałam nawet, że coś się stało. Ale co to niby mogło być? Zapieczętowane demony nie znikają ot tak, prawda? Próbowałam się skupić na jego klatce, jednak mimo starań nie mogłam jej zwizualizować. Kocur blokował dostęp do siebie.
  To będzie trudna misja. Nekomato, nie zostawiaj mnie samej.
***
-Koteczku, co tak zostałaś w tyle? Chyba się nas nie wstydzisz, albo co gorsza obawiasz? - Hidan zaśmiał się paskudnie.
-Na własne życzenie pcha się w łapy naszych wrogów. Ci którzy opóźniają marsz, jako pierwsi giną. - Ostrzeżenie Kakuzu podziałało. Mimo niechęci do moich obecnych partnerów zbliżyłam się do nich.
  Kolejny dzień. Kolejna misja. I kolejni członkowie Akatsuki. Jedynym niezmiennym elementem jestem ja. Tym razem kierujemy się w stronę rodzimego kraju Kakuzu, do Wodospadu. Droga prowadzi przez kraj Ognia, mój niedawny dom. Podróżujemy obrzeżami, mijając okolice, których nie znam, bo rzadko wychylałam się poza wioskę Liścia. Myślałam, że będę czuła nostalgię, ale nic takiego się nie stało. Lokacja jak każda inna. Może to z powodu mimo wszystko obcych stron, bądź zbyt krótkiego czasu, nie wiem. Wiem tylko, że w tym momencie nic nie łączy mnie z Konohą. Niczego tam nie zostawiłam, nie chcę tam wracać.
  Zastanawiało mnie tempo naszej podróży. Zazwyczaj do wykonania misji dążyło się jak najszybciej lecz nie tym razem. Szliśmy powoli, wręcz spacerowaliśmy.
- Przepraszam. - Zagadnęłam ostrożnie. - Dlaczego idziemy tak wolno? - Usta do odpowiedzi otwierał już Hidan, jednak drugi shinobi go ubiegł.
-To nie jest pościg, nigdzie się nie spieszymy. To nie może nawet wyglądać na pościg. - Wytłumaczył mi cierpliwie Kakuzu. Jednak nic mi to nie mówiło.
-Ale przecież daleko jeszcze do Wodospadu. Kto mógłby uznać, że jesteśmy w trakcie pościgu?
-Mało jeszcze wiesz, dziewczyno. Szpiedzy są wszędzie, a nasza przyszła zdobycz, nie powinna się zorientować zbyt szybko, że ktoś  ją tropi.
-Nie nawidzę takich zadań. Trzeba tylko łazić. - Wypalił jashinista. - Wolałbym coś bardziej ofensywnego.
-Cierpliwość nie jest mocną stroną Hidana.
-A ty nie bądź taki mądry!
-Przestań się wydzierać, bo cię zabiję. - Hidan prychnął obruszony.
-Jakby to było możliwe.
-Ten znowu swoje. Gdybyś powiedział to drugi raz, a nie dwutysięczny może zrobiłoby to na mnie wrażenie.
-Idźmy coś zjeść.
-Irytujesz mnie. Niedawno wyruszyliśmy.
-No i co z tego? Nie jestem jak nasza Koteczka i nie robię sobie kanapek na drogę.
-Może to właśnie błąd.
  Akatsuki sprzeczali się w najlepsze. Zupełnie nie zwracali uwagi na otoczenie. Przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Jednak gdy przyjrzałam się uważniej, łatwo dostrzegłam, że Kakuzu co chwila rzuca podejrzane spojrzenia na boki. Utrzymywaliśmy pozory zwyczajnych podróżników.
  Główny szlak był pusty. Jednak wędrówka nim wydawała mi się zbyt niebezpieczna. Łatwo moglibyśmy zostać zauważeni i rozpoznani, a niewielu ludzi nosi czarne płaszcze w szkarłatne obłoki. Ale oni zupełnie się tym nie przejmowali. Wykłócali się w najlepsze, nawet nie próbując zachować ciszy. Miałam wrażenie, że robią to celowo. Z jednej strony chcieli zachować autentyczność, ale z drugiej jakby kogoś próbowali zwabić. Jak kwiaty-pułapki nęcące ofiarę słodkim zapachem.
  Niejasne zachowanie niebawem się rozstrzygnęło. Na naszej drodze stanęła czteroosobowa grupa shinobi oznaczonych emblematem Konohy.
-Twoi przyjaciele, Koteczku. - Mruknął dyskretnie Hidan.
-Stop! Kim jesteście? Co robicie na terenie kraju Ognia? - Kobieta dowodząca tym towarzystwem, z inkwizytorską miną wysunęła się naprzód.
-Spokojnie, bez nerwów. - Kakuzu uniósł ręce w uspokajającym geście. Choć jemu  samemu do oazy spokoju było daleko. Jego oczy ciskały mordercze gromy i tylko cudem było, że nosił maskę, która zakrywała grymas zniecierpliwienia - Jesteśmy tylko zwykłymi podróżnikami. Chcemy dotrzeć do naszego kraju.
  Shinobi z Liścia spojrzeli na nas podejrzliwie. Szeptali między sobą, a wśród szmeru ich słów, dało się wyróżnić jedno wyraźne - Akatsuki. Kątem oka widziałam, że Hidan sięga do swojej kosy.
-Pójdziecie z nami.- Twardo zakomenderowała kunoichi. A na jej słowa obcy ninja obnażyli ostrza. Kakuzu westchnął głośno.
-Tylko szybko. Musimy zaraz ruszać dalej. - Szalony jashinista uśmiechnął się dziko i bez dalszych zaproszeń ruszył do ataku. Niczego nie spodziewający się chłopak stojący po lewej stronie, oberwał kosą w bok. Potrójne ostrze przecięło mu żebra i rozpruło wątrobę razem z otrzewną. Było już po nim.
  Przysunęłam się bliżej Kakuzu, nie odrywając oczu od drugiego z towarzyszy.
-Będziesz tak stała?  
-A ty? - Spojrzał na mnie przenikliwie.
- Da sobie radę. A może nawet po wszystkim na chwilę się zamknie. - Jego ton wskazywał na to, że jest aż nazbyt świadomy, że to tylko pobożne życzenie.
  Kosa śmigała w tę i wewtę. Nie musząc zwracać uwagi na swoje obrażenia, Hidan szybko uporał się z przeciwnikami.
-No i to jest misja! - Podniósł się z klęczków. Jeszcze przed chwilą mruczał jakieś formułki  nad ciałem jednego z Konoszan, z wyraźną pobożnością wymalowaną na twarzy. A już w pełni zadowolony ściągał truchło z drogi.
-Zamknij się i lepiej się zajmij sprzątaniem tego syfu.
-Hej Koteczku, bierz ją za ręce. Wrzucimy tę lalę w krzaki.
-Mam nadzieję, że zakryjesz to jakoś. Ktokolwiek będzie tędy przechodził, od razu zauważy stertę ciał.
-No i co z tego?
-Kretyn! Nie mamy czasu na użeranie się z kolejnymi ninja.
-To sam rusz dupę i pomóż. - Kakuzu błyskawicznie dopadł do białowłosego i wymierzył mu potężny cios w sam żołądek. Hidan zgiął się wpół, a z ust pociekła mu stróżka śliny.
-To twój burdel i nic mi do tego. To ty musisz złożyć ofiarę na dobrą wróżbę swojemu śmiesznemu bożkowi. Albo zamkniesz mordę i w końcu będziesz cicho. Albo przybiję cię do drzewa i zostawię żebyś tu zgnił.
  Hidan uśmiechnął się szelmowsko pod nosem. Ale mimo wszystko posłusznie posprzątał swój bałagan. Jednak cisza nie trwała zbyt długo.
-Zgłodniałem.
***
  Przydrożna gospoda wyglądała, jak każda inna. Nic specjalnego. Zatrzymywaliśmy się w takich, gdy chodziłam jeszcze na misje w Konoha. Mały budyneczek, taki w sam raz by pomieścić niewielką liczbę gości. Nie zabawiliśmy tu długo. Wystarczająco by zjeść i omówić plan misji. O zadaniu mieliśmy nie wspominać od wyjścia stąd. Nasz cel jest podobno wyjątkowo płochliwy, a każde z drzew może mieć uszy. Zrobiliśmy też tu małe zapasy. Kakuzu zarządził, że nie będziemy zatrzymywać się na dłuższe postoje aż do granicy z Wodospadem. Kraj Ognia nie był dla nas najfortunniejszym miejscem. Łatwo było trafić tu na kogoś z Konohy, kto mógłby nas rozpoznać, a nie mieliśmy już czasu do zmarnowania. Nie wiadomo jak długo ścigany przez nas shinobi zechce zabawić w Taki no Kuni.
***
  Gdy dotarliśmy do ostatniego lasu odgraniczającego kraje Ognia i Wodospadu, zaczęliśmy rozglądać się za odpowiednim miejscem na postój. Po dłuższym czasie poszukiwań i przedzierania się co mocniej zarośniętych obszarów, w końcu znaleźliśmy idealny niezadrzewiony kawałek ziemi. Po krótkiej konsultacji rozdzieliliśmy między siebie zadania. Rozeszliśmy się by poszukać drewna i kamieni do skonstruowania paleniska. Żaden z moich towarzyszy nawet nie wspomniał o tym, że mam trzymać się blisko lub żebym nawet nie myślała o ucieczce. Nie potrzebowali tego, jednak nie była to kwestia zaufania. To było coś zupełnie innego, coś co ciężko mi określić. Nie przeszło im nawet przez myśl, że mogłabym pomyśleć o dezercji. Nie od nich. To musiałoby się skończyć źle, a nawet powiedziałabym - makabrycznie. Hidan i Kakuzu, według opowieści innych akatsuki, byli nieobliczalni. Zdawali się być gwałtowni i niepohamowani w swych czynach. A poza tym przeszła mi już ochota na uciekanie. Sasori skutecznie wybił mi ją  głowy.
  Kakuzu próbował sklecić prowizoryczne palenisko, na którym moglibyśmy podgrzać jedzenie. W tym czasie ja układałam stosik drewna na ognisko. Hidana nie było. Zapytany o to, gdzie podziewa się białowłosy, Kakuzu, wzruszył tylko ramionami i mruknął pod nosem coś o bezsensownych rytuałach. Osobiście uważałam, że jashinista po prostu miga się od roboty. Co do poglądów Hidan mijał się zupełnie z shinobi z Ukrytego Wodospadu. Zaobserwowałam to już podczas podróży. Nekomato byłby ze mnie dumny, gdyby odzywał się do mnie. Przez całą drogę bacznie śledziłam każdy ruch dwójki akatsuki. Zbierałam informacje, tak jak poradził demon.
  Kakuzu i Hidan byli kolejną burzliwą parą , z którą miałam do czynienia. Białowłosy ciągle plótł coś o swojej religii, ofiarach i jak to wszyscy są niewierni i niegodni. Starszy ninja szybko denerwował się na tę gadaninę i bardzo barwnie groził Hidanowi. Kakuzu odmiennie od drugiego shinobi, nie strzępił sobie języka na darmo. Interesował go jedynie cel na końcu drogi i wynagrodzenie za niego. Jeśli nie kłócił się z Hidanem, sam z siebie się nie odzywał.
  Wieczór nadszedł szybko, a ja nie czułam się szczególnie zmęczona. Mimo wszystko droga do granicy nie była wymagająca. Spieszyliśmy się, ale z umiarem. Wstałam z posłania i rozejrzałam się. Kakuzu, oparty o pień, wypełniał jakieś papiery. Hidana wciąż nie było. Podeszłam do ognia i dorzuciłam kilka drew. Przez te ciągłe misje opuściłam się w treningu. Mając chwilę wolnego, postanowiłam wykorzystać ją produktywnie.
  Oddalając się od obozowiska, nie spojrzałam za siebie. Spodziewałam się jakiegoś komentarza ze strony Kakuzu, ale ten nic nie powiedział. Kolejny trening bez Nekomaty. Demon mógłby w końcu zacząć się odzywać. Denerwowało mnie to milczenie. Jasne zaszafowałam naszym życiem, ale było minęło. Potrzebowałam go. Gdzie jesteś, Nekomato?
  Odpowiedziała mi tylko pustka. Niech i tak będzie. Wściekła zaczęłam okładać pień drzewa. Dłonie i stopy obijały się o korę niczemu niewinnej rośliny, wpadając w hipnotyzujący moją świadomość rytm. Cios, cios, kopnięcie. Cios, cios, kopnięcie. I tak w nieskończoność. Przynajmniej chciałabym, żeby tak było. Zastygnąć w jednej czynności na całą wieczność.
  Usłyszałam chrzęst pękającej suchej gałązki. Wyrwał mnie brutalnie z mojej świątyni, którą stworzyłam w umyśle. Szybkim ruchem odwróciłam się w stronę dźwięku. Między drzewami stał Hidan. Przyglądał mi się z nieodgadnioną miną. Pokręcił głową, po czym uśmiechnął się pogardliwie. W jego oczach odbijało się powątpiewanie dla tego, co robię. W jego mniemaniu mój trening nie miał sensu. Dla niego byłam tylko słabełuszką, która jak idiotka próbuje udowodnić coś, czego nie jest w stanie. Nie byłam warta jego czasu, więc ruszył w sobie tylko znanym kierunku.

   Zmarszczyłam brwi i ze zdwojoną siłą wróciłam do treningu. Czułam przelewającą się przeze mnie falę gniewu. Wyższość w oczach Hidana doprowadziła mnie do furii. Myślał, że jest ode mnie lepszy? Że jest więcej wart? Niech sobie nie wyobraża. Pamiętam, jak mnie potraktował w pojedynku. Upokorzył przy całym Akatsuki. Chciał żebym się bała. Chory fanatyk! Nie pozwolę, by myślał, że moje życie zależy od jego widzimisię. Uderzałam i  kopałam z coraz większą zaciętością, ból nie miał znaczenia. Pokażę mu. Pokażę im wszystkim.
_________________________________________________________________________________
___________________________________________________________
Piszę już prawie z taką prędkością jak G.R.R. Martin. W końcu zdecydowałam się pociąć ten rozdział na części, bo chyba nigdy bym tego nie opublikowała. Mam nadzieję, że tym razem pójdzie mi szybciej.
Layout by Tyler